Dziś rozmawiałam ze snem... Błagałam by te rozmazane chwile podświadomosci, były rzeczywiste, to było jak przepiekne marzenie.
...Nagle spod niewyranych obrazów ujawnił mi się blondyn, olsniewajacej urody, włosy mniej wiecej d łokcia delikatnie opadały na ramiona, a twarz młodzieńczą szcupłą niczym młody bóg, patrzył się na mnie z czułością, lekko nieśmiale. Jakby przyjemny dreszcz mnie ogarnął, lecz ja płakałam, stałam w cieniu miałam czarny makijaż, który przez mokre łzy okalał me policzki, twarz miałam smutną, włosy niedbale ułożone, twarz mialam lekko obrucona w prawo oczy spuszczone, bałam sie spojrzeć... znowu płakałam, nagle kontem oka doówarzyłam ruch, wiedziałam ze chciał podejść, chciał się zbliżyc i mnie przytulic, otrzec dłonią łzy... Ale nie mógł, jakby wytworzyła sie jakaś bariera... Cierpiał przez to, lecz nie odrywał wzroku. Nie pożądał, lecz czuł moja słaba aure, nieprzeciętną egzystencje która z czasem stała sie koszmarem, bólem. Nagle wyrosły mu piękne białe skrzydła, nadal stał w lekkim usmiechu, wyciagnął ręke ku mnie błagajac... A ja dalej stałam stracona, obudziła sie z łzami. Teraz ja błagam niech sen przejawi sie w rzeczywistośc, a wszystkie me troski prysna, będziesz tylko Ty. Wróć do mnie, nie dręcz mojej wrażliwości...
